piątek, 3 maja 2013

Chapter XI.

w tle. Z perspektywy Belli.

Budzik zadzwonił punktualnie o 9,30. Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Rozebrałam się. Weszłam pod prysznic. Ciepłe krople wody, zaczęły spływać po moim ciele. Po 30 minutowym prysznicu wyszłam i zawinęłam się w ręcznik. Zrobiłam to samo z włosami. Umyłam zęby, a następnie chwyciłam, za żyletkę i zrobiłam sobie kilka kresek - żadna nowość. Gdy tylko krew przestała lecieć, nasmarowałam się kokosowym balsamem. Następnie ubrałam świeżą bieliznę i wysuszyłam włosy. Spięłam je w koka na środku głowy. Zaczęłam się malować: podkład - by zakryć niedoskonałości, eyeliner - kreski obowiązkowo tusz - by podkreślić oczy i błyszczyk - bo lubię. Następnie udałam się do mojej garderoby. Wyciągnęłam spodnie w biało-czarne paski, czarną bluzkę z logiem "Nirvana", na nogi włożyłam czarne creepersy. Dobrałam sobie jeszcze szarą bluzę Justin'a - pachniała jeszcze nim. Włożyłam ją na siebie. Do spodni włożyłam paczkę papierosów oraz telefon i słuchawki. Zeszłam z walizkami na dół. Rodzice siedzieli w kuchni. Weszłam tam i z lodówki wyciągnęłam butelkę wody. Panowała niezręczna cisza. Usiadłam na blacie i piłam wodę. Czekałam, aż będę mogła stąd wyjechać. Przez całe dwa tygodnie nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa - znaczy ja do nich nic nie powiedziałam. Panowałam w kompletnej ciszy ale wszystko w środku krzyczało. Tata wstał i wziął kluczyki. Mama też zaczęła sprzątać by po chwili mogliśmy wyjechać. Zeszłam z blatu i poszłam do moich walizek. Zaniosłam je pod auta i sama wsiadłam. Ubrałam słuchawki na uszu i włączyłam jedną z moich ulubionych piosenek Bring Me The Horizon. Czekałam, aż rodzice wsiądą do auta i będę mogła już jechać jak najdalej stąd. Niby " najlepiej jest w domu " jednak dla mnie " im dalej od domu tym lepiej ".
Patrzyłam na każdy budynek. Czekałam, aż wyjedziemy z miasta i znajdę się SAMA - w moim nowym pokoju. Kiedy tam zamknę się na klucz i zacznę krzyczeć. Miałam to gdzieś. Tak, wyglądałam normalnie. Może na pierwszy rzut oka. Jednak gdy się bardziej przyjrzeć wychudzona, blizny, świeże rany, wystające kości policzkowe. Jedyne co dawało mi wygląd normalności - codzienny makijaż. Podciągnęłam rękawy bluzy i spojrzałam na rany. Uśmiechnęłam się. Jak na osobę chorą psychicznie byłam inna. A może też miałam schizofrenie? Nie wiem. Nie obchodziło mnie to. Nie chciałam jechać, na to leczenie. Tak jak to leczenie nie chciało mnie. Nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że szybko się mnie pozbędą i dobrze. Przecież jak mnie zobaczą, od razu zrozumieją, że jestem normalną osobą. Nie mam żadnych problemów ze sobą i powtarzam to ciągle.
Gdy tylko dojechaliśmy do wielkiej czarnej, kutej, żelazem bramy przeszły mnie dreszcze. Cały ten szpital nie wydawał się być dobrym rozwiązaniem - chciałam się wycofać i odezwać. Jednak coś w środku blokowało mnie do czegokolwiek. Podjechaliśmy bliżej budynkowi. Wielkie schody, na których siedzieli inni. Grupka osób siedziała pod kolumną i paliła papierosy - jeden plus można palić. Inni za to przyglądali się jaki dziwoląg do nich dołączy. Na samym przodzie stali psycholodzy jak i pedagodzy i chyba dyrektor tej dziwnej placówki. Tata zaparkował. Wysiadł, a po nim mama. Wzięli moje walizki i podali je komuś. Nie spoglądałam na nich. Drzwi po chwili się otworzyły. Spojrzałam na mamę i wysiadłam. Nie wyciągnęłam słuchawek z uszów, nawet się nie przywitałam. Patrzyłam na ich plakietki " Cześć nazywam się ... ". Każdy miał swoje imię. Moja uwagę przykuł farbowany blondyn, z paro dniowym zarostem. Na plakietce miał napisane " Cześć nazywam się Charles ". Charle - tak lepiej by to brzmiało. Mama szturchnęła mnie, bym wyjęła słuchawki. Wyjęłam tylko jedna. Podszedł do nas koleś - mierzący metr dziewięćdziesiąt pięć, wyglądający na trzydzieści lat. - był w garniturze - pewnie dyrektor.
- Dzień dobry. Jestem Luke Johnson. Dyrektor placówki. - Przedstawił się.
- Dzień dobry. To jest Isabella. - Przedstawiła mnie. Szczerze, powinna dać nacisk na "Bella". Wole być ta nazywana.
- Twoim psychologiem będzie Charles, możesz mu mówić Charlie. A mi Luke. - Uśmiechnął się. W duchu się uśmiechnęłam, że moim psychologiem będzie Charlie, który do nas podszedł.
- Dzień dobry. Charles Atkinson. Psycholog. Zajmuję się młodzieżą uzależnioną od narkotyków, czy anoreksją. - Wyjaśnił. Szczerze słuchałam go, ale ciekawsze były słowa piosenki. Po chwili zaprosili nas do środka. Poszłam za nimi. Udaliśmy się do jednego z gabinetów. Był on w odcieniu kawy mlecznej, na środku stało ciemnie biurko, za nim obrotowe krzesło, wielkie okno, regały z dokumentami. Babciny fotel i kanapa. Oraz drzwi wyjściowe, jak i inne drzwi pewnie prowadzące do jego sypialni. Rodzice usiedli na kanapie, a ja na babcinym fotelu. Charlie na przeciwko nas. Coś tam mówił do mnie i rodziców, olałam to i zamknęłam się w swoim świecie - nie dopuściłam tam by nikogo, poza Justin'em, który tam się znajdował.
- Isabella. - Zwrócił się mój przełożony. Pokiwałam głową że go słucham. - Jest zakaz używania telefonów, spożywania alkoholu, narkotyków, zakaz okaleczania się, wymiotowania, oraz współżycia seksualnego. Proszę oddaj mi telefon. - Pokazał rękę. Spojrzałam jak na idiotę i wyciągnęłam kartę pamięci i kartę z telefonu chowając do kieszeni. - Masz też prawo do wykonania JEDNEGO telefonu na dwa tygodnie. - Oznajmił. CO?! Jedne telefon na dwa tygodnie? Matko święta nie! Nie dam rady, ale w sumie i tak z nikim nie gadam, poza przyjaciółmi. Coś tam jeszcze powiedział. Musiałam się pożegnać. Rodzice coś tam gadali, że będą tęsknić, itp. Wiedziałam, że kłamią. Cieszyli się. Gdy tylko wyszli zostałam sama z moim psychologiem.
- Zaprowadzę cię teraz do twojego pokoju. - Zaczął i chwycił moje torby. Poszłam za nim. Zeszliśmy po schodach, następnie przeszliśmy hol i weszliśmy do dużej jadalni, a potem po dużych marmurowych schodach od góry. Na schodach siedziały jakieś dziewczyny, którymi sobie nie zawracałam głowy. Weszliśmy na pierwsze piętro. To piętro należało do dziewczyn, było też tam trochę chłopaków. Szliśmy korytarzem do końca. Otworzył mi jedne drzwi. Białe ściany, łóżko pod ściana, jasnobrązowa półka nocna, lampka, szafa, komoda, wielkie okno i dywan. Położył moje torby.
- Ktoś zaraz przyjdzie po ciebie i pójdziesz z nim na obiad. - Uśmiechnął się i wyszedł. Spojrzałam do walizek, wszystkie ciuchy do góry nogami. Grr inspekcja. Po chwili usłyszałam pukanie - nie odpowiedziałam. Dziewczyna otworzyła drzwi.
- Obiad. - Uśmiechnęła się. Wstałam i wyszłyśmy. - Jestem Scarlett, a ty? - Uśmiechnęła się fioletowo włosa. Jednak odpowiedzi nie dostała. - Rozumiem. - Uśmiechnęła się znów. Zeszłyśmy na dół. W jadalni był już każdy, kto był tu leczony. Każdy był inny - ale niby taki sam.
- Rachel! - Ktoś zawołał moją " koleżankę ".
- Siadasz z nami? - Pokazała na parę osób przy jednym ze stolików. Pokiwałam przecząco głową, a ona odeszła. Zajęłam pusty stolik. Spojrzałam na jedzenie. Nie tknęłam go. Po skończonym posiłku udałam się do pokoju. Zamknęłam się w nim. Położyłam na łóżku i cicho zaczęłam płakać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz